top of page

Cusco, Teczowa Gora i “Stary Szczyt” (Machu Picchu)

  • lasongrzegorz
  • 24 cze 2019
  • 6 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 16 paź 2019



 

Puno, mimo zlych opinii uslyszanych od napotkanych wczesniej podroznikow, mialo swoj urok - niewielki ryneczek, promenada “nadjeziorna”, i przede wszystkim tetniace lokalnym zyciem ulice - w przeciwienstwie do Copacabany, niewielkiej, czyhajacej tylko na turystow. Puno bylo tez pierwszym miastem peruwianskim, w ktorym zaczelismy odkrywac tak zachwalana kuchnie tego kraju. A kolejny przystanek jeszcze tylko podbil poprzeczke.

Jestesmy wiec w Cusco, chyba drugim najnbardziej znanym miescie Peru, bedacym baza wypadowa do jednego z Cudow Swiata, Machu Picchu. Nie moglismy tez przejsc obok niego obojetnie, o czym za chwile.

Zaczne od murow Cusco, ktore wiele oferuje turystom i mieszkancom. Swoja droga ponoc jest to najbardziej imprezowe miasto Peru:) rozlegly rynek z dwupietrowa zabudowa, przez caly czerwiec sluzyl za arene dla Festiwalu Slonca - taki znany wszystkim karnawal w Rio w wydaniu mlodziezowym, w strojach regionalnych, bez neglizu!:) dzien w dzien dzieci i nastolatkowie odgrywali swoje role taneczne przyciagajac tysiace gapiow. Cusco to tez tysiace mniejszych uliczek, pelnych wlosia alpak i lam przerobionych na odziez, chetnie kupowana przez obcokrajowcow. Do tego wszedobylskie, nagabujace zawsze masazystki, pucybuci, naganiacze wycieczkowi i restauracyjni, sprzedawcy obrazow, breloczkow, czapek. Jak w La Paz tyle, ze tam po prostu byli, a tutaj sa upierdliwi jak komary:)

Przejdzmy jednak do najlepszej, najsmaczniejszej odslony naszego pobytu w Cusco. Nie omieszkalismy sprobowac McDonalda, ktory jest ledwo zauwazalny w krajobrazie rynku - polskie miasta powinny brac przyklad z Cusco (od autora: indeks BigMac’a stawia nas wyzej w rozwoju gospodarczym (sile nabywczej) i, subiektywnie, w Polsce lepiej smaza te slynne burgery:) co bylo poza McDonaldem, moze sie juz rownac argentynskiemu stekowi. Dziewczynom az sie uszy trzesly jedzac ceviche, czyli surowe kawalki ryby, ktorych bialko scina sie dzieki sokowi z limonki. Ja juz taki fanem oryginalnego ceviche nie jestem, ale kalmary, krewetki, ryby, osmiornice przyrzadzane tutaj na pozostale sposoby, to niebo w gebie! Nie omieszkalismy tez sprobowac peruwianskiej swinki morskiej - smakuje pomiedzy ryba a miesem. Ale z racji skapej ilosci miesa i potrzeby ssania/wgryzania sie w skorke, jest daniem dla cierpliwych:)

To jak juz sie najedlismy to trzeba to gdzies spalic. Najpierw ruszamy !wykupiona! wycieczka na Gore Teczowa czyli nasz pierwszy 5cio-tysiecznik w podrozy! Ale hola hola! Te gore zdobywaja doslownie wszyscy, kordony ludzi ciagna na gore na piesza albo na mule/koniu. Nic dziwnego, bo do przejscia zaledwie 3.5km i 400m przewyzszenia, i tylko wysokosc daje sie we znaki. Nie mniej, kazdy kraj ma chyba swoje Morskie Oko i szlak do niego prowadzacy 😂!

Na szczescie druga wyprawa, a przynajmniej jej wieksza czesc, nie byla juz tak ociekajaca turystami. Trekking Salkantay, konczacy sie na Machu Picchu, bedac na listach najpiekszych trekkingow swiata, rzeczywiscie oferuje wiele - od fizycznego zmeczenia na wysokosci po prawie dzunglowy mikroklimat. Tym razem juz jestesmy sami sobie sterem, okretem i zeglarzami:) w przeciwnym wypadku ceny zaczynaj sie od 200usd🤑🤪

Wyruszamy busem z Cusco (3300m npm) serpentynami w gore (4000m npm), zaraz pozniej serpentynami w dol (2200m npm), przesiadamy sie do rozklekotanej toyoty (kierowca busa organizuje nam nowy transport, bo jemu samemu z trojka ludkow nie oplaca sie jechac dalej), nowy przewoznik dolewa 2l paliwa na stacji i jedziemy do Mollepaty (3200m npm), skad kolejny taksowkarz za nowa oplata wiezie nas do Soraypampy (3900m npm) - sorry, ale tyle juz jezdzimy gora-dol, a mnie ciagle bawi to pokonywanie roznic wysokosci. Cala trasa 120km i 5h - w Polsce nawet kolej Krakow-Katowice jezdzi szybciej 😎!

Rozbijamy namiot i na rozgrzewke aklimatyzacyjny wypad nad Lagune Humantay (4240m npm), do ktorej doslownie wlewa sie osniezony szczyt Turkaway (5928m npm) - smutny jednak jest fakt, ze 30 lat temu, jak wyznal nam taksowkarz, wszystkie okoliczne szczyty byly odniezone i zasilaly rzeki roztapiajacym sie sniegiem - to byl dla mnie przelomowy moment, kiedy tak dobitnie uswiadomilem sobie globalne ocieplenie, bo rzeczywiscie gorne partie wzniesien jeszcze odroznialy sie polodowcowa struktura!

Droga powrotna do obozu, mimo ze w dol, to jednak Ewie sprawila najwiecej trudnosci - niestety dzieki dziurawemu, nieogrzewanemu busowi z dnia poprzedniego w drodze na Gore Teczowa, przeziebienie przylgnelo do jej miesni. Ale twarda z niej sztuka - przeziebienie najlepiej wypocic, wiec dzien kolejny nadawal sie do tego wysmienicie - 19km trasy, przy czym pierwsze 5km to 700m przewyzszenia i zdobycie przeleczy Salkantay (4630m npm), by pozniej w ciagu 13km zejsc 1.8km ponizej do Chaullay (2800m npm). Pocenie gwarantowane, ozdrowienie tez, chociaz nie wiem czy opary permanentnie unoszacego sie oslego/konskiego lajna tez nie maja wlasciwosci leczniczych😂! dzieki tym wszystkim agencjom oferujacym przejscie trekkingu tylko z malym plecaczkiem, moj nos bedzie jeszcze w wielu miejscach na swiecie przypominal mi litry wylanego tutaj potu:)!

A my mozolnie, krok za krokiem po 9h godzinach doszlismy do drugiego obozu. I od razu mozna bylo posiedziec po zmroku przed namiotem bez zmarznietych dloni, zrobic spokojnie puree z tunczykiem i zapic Inca Cola tudziez lokalnym piwem przeciwdzialajac zakwasom.

Poranek zaskoczyl nas rownie przyjazna temperatura, przez co wyszlismy jako ostatni z turystow z wioski na 17km szlak, ktory sprowadzil nas kolejne 800m blizej poziomu morza. Sciezka znowu nas oszalamia, bo robi sie coraz bardziej zielono, a tylko rzeka plynaca kilkadziesiat do kilkuset metrow w dolinie ponizej naszego trawersujacego szlaku robi juz coraz mniejsze wrazenie:) z racji poznego wyjscia nie ma tez nikogo z nami na szlaku - niestety po czesci tez dlatego, ze agencje tego dnia oferuja przejazd samochodowy 10km dalej niz nas docelowy oboz, na zrodla termalne - te same osoby dostaja pozniej piekne koszulki Salkantay Survivor 🤪my (nie)stety poznajemy piekna okolice, przemierzajac blotnista slizgawke (czesc szlaku zamknieta w porze deszczowej), odkrywajac nowy wspanialy owoc - granadilla (podobna do naszego agrestu tylko 10razy wieksza, o konsystencji marakuji), zakupujac przepyszny miod czy jedzac super zupe na totalnej wiosce (w towarzystwie syna wlascicielki, przedwczesnie reinkarnowanego Michala <mojego kuzyna>), zeby na koniec spac w towarzystwie bananowcow i kawy.

Sceneria do spania niepowtarzalna, ale poranek rownie pamietliwy - chyba nigdy nie bylismy budzeni przez tyle kogutow. Od 4 rano!

Dobrze, ze byly te bananowce i kawa!:)

Nie ma jednak co dnia marnowac - ruszamy w kierunku kempingu pod Machu Picchu. Kolejne 19km, najpierw 700m przewyzszynia, zeby moc pozniej spac 1km nizej na 1800m npm. Widoki po drodze znowu zapieraja dech w piersiach, tak samo jak i 5km szlak podejsciowy na szczyt przeleczy, z ktorej juz widzimy nasz cel podrozy, zatopiony w tych majestatycznych, zielonych ostancach! Po drodze jeszcze dla relaksu troche slawnej hustawki, gdzie bez bujania nawet strach zaglada nam w oczy, i jestesmy w Hidroelectrica. Stad odjezdza prawdopodobnie najdrozszy pociag swiata - raptem 34usd za ok 10km torow! Nie dajemy za wygrana i idziemy wzdluz torow, podobnie jak sporo innych turystow, z jedna roznica - oni ciagle na lekko:) nieliczni, jak inny napotkany Polak i Slowak taszcza zolwi domek na plecach - przypadek? Nie sadze!:)

Mamy to! Oboz trzeci rozbity, papka wyjedzona, a bilety juz czekaja na bycie skasowanym.

Pobudka o 4 rano, zeby stanac w kolejce do pierwszej bramy otwieranej o 5, z ktorej juz tylko 1.7km i 450m przewyzszenia, albo tylko 1830 schodow - Marta w bolu je skrzetnie liczyla! Alternatywnie 12usd za podroz busem! Drogo! Miesnie mamy za darmo:)! Tempo mistrzowskie (50min) doprwadza nas do tego owianego legenda centrum Inkaskiego imperium. No pieknie pieknie, ale zamiast ruin ja jestem bardziej nakrecony otoczeniem, doceniajac wklad pracy, ktory poniesli, zeby zbudowac sobie domek:) swoja droga, slynne Machu Picchu to wlasnie tytulowy „Stary szczyt” czyli nizsza z dwoch najblizszych gor ruin. Inkowie wierzyli, ze im gor wyzsza, tym starsza. Drugi, przeciwlegly szczyt to zatem Huayna Picchu, czyli „Mlody Szczyt”.

No i na tym mialy sie atrakcje zakonczyc. Zycie jednak zaskakuje do konca:) po powrocie przechwyceni jestesmy przez kobiete-kierowce, z ktora mamy jechac do Cusco. I jedziemy. Pierwsza godzina nad kilkusetmetrowymi przepasciami - z perpsektywy pieszego to nic, ale samochodem serce staje nam w gardle. Mimo wszystko dziewczyny ufaja wladczyni busa. Tyle, ze konczy sie szutrowa, trawersujaca droga, a my zmieniamy kierowce. Stery obejmuje chyba tworca Grand Theft Auto! Na serpentynach przechodzi samego siebie, a musze tu dodac, ze z 1200m npm (tu dojechalismy szutrowa droga) przejezdzamy przez przelecz 4300m npm, zeby znalezc sie znowu w Cusco na 3300m npm. 215km zajmuje nam tylko 5h (gdzie z kobieta spedzilismy 1h na 30stu km), a normalnie 6h to minimum. Nic dziwnego skoro kierowca nawet nie zatrzymuje sie na wezwanie patrolu policji, a skracajac trase przejezdza przez odcinek, na ktory oberwala sie skala - mijamy obryw bedac prawie polowa opony w powietrzu, widzac kilkadziesiat metrow ponizej swobodnie plynacy strumyczek. Przydalo sie wiec ironiczne „Good Luck” od jednego z wysiadajacych wczesniej pasazerow! Za nic w swiecie drugi raz z tym panem nie jedziemy!


 

Tym razem Coppola pomagal:)


 

Cusco



Teczowa Gora



Salkantay Trek & Machu Picchu




Commentaires


©2019 by korporacjusze. Proudly created with Wix.com

Subscribe

bottom of page