top of page

Przez Mendoze i Cordobe do Urugwaju

  • lasongrzegorz
  • 7 maj 2019
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 16 paź 2019



 

Opuscilismy Valparaiso o swicie, zeby spedzic w autobusie nastepne 9h pokonujac tylko niecale 500km i wspinajac sie znad poziomu moze na ok 3700m, przejezdzajac w sasiedztwie wielu 5cio- i 6ciotysiecznikow, w tym zaledwie 20km w linii prostej od najwyzszego szczytu Ameryki Poludniowej i obu Ameryk, ktorej zdobycie od wschodu prowadzi przez Lodowiec Polakow (na czesc polskiej wyprawy z 1934 roku). Plan zdobycia Kamiennego Straznika, jak okreslaja ja Indianie Quechua, juz elektryzuje glowy Ewy i moja:)

Celowo wybrana dzienna podroz byla rekompensowana widokami za oknem - opuszczone torowiska dawnej kolei co rusz znikajacej w tunelach skalnych, serpentyny odliczajace “curvy”, odlotowy kanion rzeki Rio Mendoza, gdzie momentami jakby ktos wlasnorecznie dlutem ociosal sciany, a do tego piknikujacy tirowiec i postoj na granicy, gdzie grzecznie zjedlismy wszystkie warzywa unikajac dokladnej kontroli celnej, sprawily, ze podroz minela jak z bicza strzelil.

Jestesmy wiec w Mendozie - miescie ktore chyba pokochalismy od pierwszego wejrzenia.

Wybor noclegu tradycyjnie popelnilismy “z buta” idac z dworca w kierunku placu centralnego. Narzeczeni rozlokowali sie w hotelu na jedna noc tylko - zmeczeni naszym towarzystwem postanowili poleciec na wodospady Iguazu, a polaczyc sie z nami ponownie w Urugwaju 😉😎! Ale zanim wsiada w samolot, zwiedzamy Mendoze wieczorowa pora konczac spalanie kalorii, ich jedzeniem:) nie moglismy trafic lepiej - w karcie oczywiscie stek ale do wyboru: 250g, 350g, 500g! Az mi sie oczy zaswiecily!🤩0.5kg, slownie pol kilograma, inaczej piecset gramow, slynnej argentynskiej wolowiny, przyrzadzonej “al punto” (srednio wysmazony) rozplywalo sie w moich ustach - nawet nie smialem myslec o frytkach i warzywach grillowanych ktore wzialem do zestawu. Do tego wszystkie steki podane zostaly rownoczesnie w zadanym stopniu wysmazenia, wiec nasz stolik wyroznial sie cisza, ktora przerywaly tylko slowa uznania dla kucharza😉. Z powodu tymczasowego rozstania z Narzeczonymi w dniu kolejnym wypilismy tez do obiadu kilka butelek rownie glebokiego w smaku argentynskiego wina z okolicznych winnic, wiec pierwszy wieczor w Mendozie zakonczyl sie z przytupem:)

Jako ze nasza trojca zostawala dluzej, postanowilismy skorzystac z wycieczki po winnicach. W komercyjnej opcji - 180usd/os za jeden dzien w trzech winnicach i wystawnym pieciodaniowym obiadem. W naszej za 10usd/os i sile wlasnych miesni, na rowerze probujemy sie wcisnac do jakiegos producenta wina:) obchodzimy sie jednak smakiem i tylko ukradkiem podgladamy jednego z nich. Z wystawnego obiadu jednak nie rezygnujemy. Korzystajac z polecenia pewnej wlascicielki winnicy udajemy sie do luksowego hotelu i restauracji Entre Cielos. Odwaznie na rowerach podjezdzamy pod brame posiadlosci i po krotkiej rozmowie ze straznikiem stalowe wrota sie otwieraja, a my wprowadzamy swe luksusowe rowery gorskie na parking. Przechadzajac sie wijaca sciezka obok miejsca tureckich lazni/ spa/ hammam dochodzimy do surowo-betonowego budynku restauracji/hotelu, siadajac na jego tylach majac blisko przed oczami nisko przystrzyzona trawe, basen z lezakami a dalej w tle wyrastajace andyjskie 4- i 5-tysieczniki. Ze strachem otwieramy karty menu, ale na szczescie ceny nie sa wprost proporcjonalne do naszego postrzegania tego miejsca. Stek z dodatkiem zapiekanego ziemniaka i batata ulepionych na ksztalt lasagni po raz kolejny rozplywa mi sie w ustach (az mam ochote isc ucalowac kucharza). Ewa delektuje sie takim samym zestawem, a Marta wyrazistym lososiem (slinka Wam pocieknie jak zajrzycie ponizej). W naszych glowach tymczasem rodzi sie tylko mysl, zeby moze zostac tutaj na noc 😉szatan przegral tym razem i trzymamy sie naszej zlotej zasady - na jedzeniu nie oszczedzamy, a do spania potrzebujemy tylko dachu nad glowa:)!

Pobyt w Mendozie, miescie oferujacym niespodziewany pulapki/dziury przy drzewach, miescie, przez ktore woda plynie otwartymi kanalami, jakby wszedzie byla mala fosa, uzupelniamy nastepnego dnia o wycieczke edukacyjna do kolejnych winnic (niestety albo zamknieta albo brak miejsc) tym razem lokalna komunikacja miejska, przygladajac sie zyciu mieszkancow - jeden chcial byc nad wyraz uprzejmy i po ustapieniu miejsca w autobusie rzucil gromkie “spasiba”!😂

Sprawdzilismy tez jak to jest przegrac 100peso na jednorekim bandycie w argentynskim kasynie, gdzie ludzie wewnatrz siedza tak samo zahipnotyzowani jak w Las Vegas, a my jako nieliczni, po zobaczeniu ‘0’ na liczniku wychodzimy z usmiechem.

I wycieczka dobiego konca. Zegnamy sie wiec z Mendoza stekiem w upatrzonej restauracji, La Florencia. Tutaj miesiwo figuruje tylko w wersji 480g - alez mi bylo przykro😁, ze dziewczyny zmuszone byly poprosic o jednego na dwojke, do czego kelner byl chyba przyzwyczajony widzac obcokrajowcow!:) na odchodne machamy tylko naszym kucharzom stojacym za ogromnymi miesnymi grillami ustawionymi przy szybie i kuszacymi przechdniow!

Noca przeskakujemy do Cordoby, wygodnie rozkladajac sie w na wpol lezacych siedzeniach autokaru. Miasto to ma teraz wysoko postawiona poprzeczke po Mendozie i niestety subiektywnie mi sie nie podoba. Widac sporo mlodych ludzi, bo jest to miasto studenckie, jest rynek glowny, jest pare zabytkow, wieczorem zdecydowanie odzywa, piwo podaja schlodzone w kubelku jak wodke na wesele, ale 14h w tym miescie w zupelnosci nam wystarczylo i kolejny nocny kierowca autobusowy zawozi nas do Buenos Aires (potocznie nazywane Baires), gdzie pospiesznie przesiadamy sie na prom do Colonia del Sacramento - pierwsze nasze miasto we wreszcie nowym panstwie (kilka kartek w paszporcie zapieczatkowanych 4-krotnym przekraczaniem granicy chilijsko-argentynskiej wystarczy, chociaz pewnie czeka nas jeszcze jeden raz😉).




Ociupinka Cordoby😉:






Comments


©2019 by korporacjusze. Proudly created with Wix.com

Subscribe

bottom of page