Quebradas - doliny polnocno-zachodniej Argentyny
- lasongrzegorz
- 24 maj 2019
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 16 paź 2019

Punktualnie w poludnie ruszamy naszym Chevroletem Classic na podboj prowincji Jujuy oraz kanionu lezacego tuz przy Cafayate.
Zaczynamy od podrozy na polnoc w kierunku Purmamarca i dalej na argentynska wersje pustyni solnej (najslynniejsza, najwieksza lezy tuz za granica w Boliwii, ktora zamierzamy zwiedzic za kilka dni😉).
Z 1000m npm w Salcie, w 4h, najpierw autostrada, pozniej jednopasmowkami, po drodze zabierajac chilijskiego autostopowicza (Ewie osobowoscia przypominal polskiego himalaiste, ktory zostal na Nanga Parbat 2 lata temu), docieramy na przelecz na wysokosci 4170m npm, przebijajac po drodze warstwe chmur. Stad juz tylko rzut beretem do pustynii solnej bedacej 500m nizej i juz caly czas w sloncu. Tym samym, po raz drugi pokonujemy bariere 4000m - czy uda sie 5tys a moze 6tys? Trzymajcie kciuki!
Poki co wracamy na pustynno-solny bezkres:) wiec fotka z perspektywa goni fotke z perspektywa. Pozniej kilkudziesieciominutowa przejazdzka z przewodnikiem, podczas ktorej dowiadujemy sie, ze ta pustynia ma 252km2, a z kwadrata 4m x 2.5m x 0.4m wydobyc mozna do 2.5tys kg soli przemyslowej na rok - jak mawia kalsyk “maja rozmach skurwi...”!😉
Krajobraz piekny, pustynia jest, ale musimy jechac do malej miesciny Tilcara szukac noclegu, tym bardziej ze slonce zamierza sie schowac i za chwile temperatura spadnie o 20st w poblize 0st.
Dojezdzamy do Tilcary. Dobrze, ze zlapalismy aklimatyzacje kilka godzin wczesniej, bo spac teraz bedziemy na wysokosci Rysow:). Miasteczko urokliwe, ale i troche turystyczne, dzieki czemu latwiej znalezc jest nocleg. Ale najpierw, czlowiek glodny, czlowiek zly. W jednej z otwartych restauracji ja na odwaznego kosztuje miesa z lamy - troche jak wysuszona wolowina wyciagnieta z rosolu, ale mniej smaczna:/ Dziewczyny troche bardziej wegansko - potrawka z soczewicy z ziemniakami i tarta ze szpinakiem. Na przystawke wszyscy bierzemy kaszke kukurydziana z serem kozim zawinieta w liscie kukurydzy (humitas) - poskapili sera przez to kukurydziana slodkosc wziela gore:). Do tego wszystkiego piwo indianskie:)
Jak juz brzuchy pelne to idziemy pukac od drzwi do drzwi, zeby przyjeli po kosztach zblakanych podroznikow.
Warunek konieczny - ma byc cieplo w pokoju. Wybieramy stary, super duzy dom (hostel Alta Montana), gdzie jak sid okazalo rano, nawet lamy maja w zagrodzie:)! Pokoj wyzsze niz w polskich kamienicach, ale i lozka trzypietrowe:) w salonie jeszcze tli sie kominek. Bierzemy!
A jednak - Ewa potrzebowala trzech kocy a i tak nie wychylaja nosa spod nich 😉
Ale dzien to juz inna bajka - slonce nas wita w ciagle zimnym pokoju, wiec “pyk-pyk” i po sniadaniu ruszamy do Humahuaca, podziwiac kolorowe gory i Quebrada de Humahuaca, z ktora to dolina wiaze sie diabelska legenda, opowiedziana nam przez przewodnika w drodze powrotnej ze wzgorza Hornocal (nizej) - Marta przedstawi ja w osobnym wpisie:)
Po szybkim zwiedzeniu typowego miasteczka Quechua i obejrzeniu drewnianej figury San Francisco Solano, ktory w poludnie wylania sie z jednej ze scian lokalnego urzedu gminy (aby poblogoslawic zgromadzonych wiernych) jedziemy na 4350m npm, zeby zobaczyc kolorowe wzgorza Hornocal. Odlot! Kamienna tecza na grzbietach i w dolinach rozcinajacych wzgorze! Przecudnie. I znowu wpadamy w japonski szal fotografowania!:)
Trzeba wracac - przewodnik jest nieublagany.
Kilkadziesiat minut w dol kreta droga i znowu jestesmy w Humahuaca na 3000m npm, gdzie dogadzamy kubkom smakowym w lokalnej restauracji La Tuna, smakujac Guisado de Quinoa (moj talerz pelen quinoa i miesa koziego) i La Quebradeña (dziewczyn talerze wegetrianskie z quinoa, kozim serem, andyjskimi ziemniakami, papryka, marchewka, cebula). Przy okazji ta kosztowna u nas quinoa, czyli komosa ryzowa po naszymu, jest tutaj traktowana jak w Polsce ziemniaki. To wlasnie tutaj, na skaliatych poletkach w Andach (pln Argentyna, Boliwia, Peru, Ekwador), stanowila ona podstawe diety rdzennej ludnosci sprzed najazdu konkwistadorow z uwagi na swoje wartosci odzywcze.
Wracamy do naszej Tilcary (50km) po drodze znowu zachwycajac sie cala dolina, po dnie ktorej biegnie droga. Tam juz tradycyjne, turystyczne atrakcje sklepowe:)
Nastepnego dnia kierujemy sie juz 400km na poludnie mijajc w polowie Salte - nie ma innego wyjscia, bo kanion przy Cafayate byl goraco polecany przez wypozyczalnie samochodow:). Zanim jednak tam, to najpierw wzgorza niedaleko Purmamarca, ktore zostawilismy sobie na deser. Kolor rozbrajaja po raz kolejny. I nawet chcialbym teraz zachowac sie jak typowy mezczyzna mowiac zielony/czerowny itp., ale “to se ne da Pane Havranek”! Polowe palety barw ze sklepu z farbami mozna by tam wymienic!:)
W samym miasteczku za to spotykamy Polaka - 6ego podczas calego dotychczasowego pobytu. Tym razem, na ok 75letni, siwowlosy dziadek z Wroclawia, z prawdopodobnie jaskra, podrozujacy z malym plecaczkiem od miasta na na koncu swiata po granice boliwijska. Wlasnie konczyl swoja trzymiesieczna podroz (tydzien pozniej wylatywal z Santiago). To juz wiec drugi 70+latek, pochloniety pasja podrozowania! Alez jest milo spotykac takich przypadkowych gosci, a tym bardziej Polakow.
Mija 16 a my wsiadamy w nasz bolid i w droge do Cafayate, w nadziei, ze uszczkniemy troche widokow jeszcze przed zmrokiem. Niestety, pojedynek z autobusem podczas przejazdu przez Salte nas spowolnia. Tutaj, wiekszy ma zawsze pierwszenstwo!:) na szczescie opoznienie to tylko czas zmiany sygnalizacji swietlnej, ale i tak wiraze w kanionie przejezdzamy przy pelni ksiezyca na bezchmurnym niebie.
O 9tej wieczorem stawiamy sie w zarezerwowanym pokoju w hostelu z basenem!:) ale najwazniejsze? Jest cieplo w srodku. Mozna spac na golasa nawet!:)
Sniadanie rownie mile nas zaskakuje - bez rarytasow, ale swiezo przyrzadzona jajecznica, kawa z ekspresu i salatka owocowa - niby europejsko, ale chyba za tymi standardami troche tesknimy.
Zanim ruszylismy na wyczekiwany kanion, jeszcze samochodowa przejezdzka po lokanych winnicach! Wow! Nawet widoki winnic z Mendozy zostaly pokonane. Pola z winogronami w dolinie o wyplaszczeniu rownym odleglosci z Wroclwia do Katowic, oslonieta gorami, dosyc ostro wznoszacymi sie na 1000m powyzej jej dna. Nasze aparaty nie daly rade tego objac!
No i znowu z zachwytu w zachwyt i japonska goraczke fotografowania, bo za 30min i 10km za Cafayate wjezdzamy w przepieknym kanion Quebrada del Rio de las Conchas nazywany tez z ang Shells Gorge. Jego skaly przyjmuja przedziwne ksztalty dzieki wiatrom i wodzie, a a najpopularniejsze z nich, jak Garganta del Diabla (Gardlo Diabla) i El Amfiteatro (Amfiteatr), sa odwiedzany przez setki turystow autokarowych dziennie. My szybko z tych miejsc uciekalismy, a sama przejazdzka z glowa przyklejona do szyby sprawiala nam ogromna radosc - obowiazkowy punkt turystyczny w tym regionie! I tylko wlasnym/wynajetym samochodem!:)
Czas ucieka a my, juz w czworke, z argentynczykiem-autostopowiczem (liczymy, ze karma nam odda), wracamy do Salty, skad o 1 w nocy mamy autobus do San Pedro de Atacama, miasteczka w poblizu najsuchszego miejsca na Ziemii.
W samej Salcie mamy jeszcze troche czasu, wiec “uderzamy” z Marta na obowiazkowa wystawe do Muzeum Gor Wysokich obejrzec Dzieci z Llullaillaco - wiecej o tym w linku ponizej - alez te Inkaskie mumie byly naturalne! Jak w horrorze! Widzielismy tylko El Niño, ale ciarki i tak przechodzily po skorze.
W pozytywnych wiec nastrojach 😎ruszylismy na pozegnalnego, argentynskiego steka. W skrocie: byl prawie tak smaczny, jak ten w Mendozie, ale podany z opoznieniem spowodowal moj 1.5km/10min bieg na dworzec autobusowy po odbior bagazy z przechowalni przed jej zamknieciem. Jak ci maratonczycy moga biec dwa razy szybciej przez 2h???
Filmowy zwiastun: https://youtu.be/-v8Wkmkr0XE
Kommentarer