Santiago i wybrzeze Pacyfiku
- lasongrzegorz
- 27 kwi 2019
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 16 paź 2019

Co prawda jestesmy juz jakies 1500km w linii prostej dalej na wschod (planujemy popracowac w Urugwaju przy budowie domkow z gliny i slomy), ale zanim o tym historia ...
Santiago wreszcie przywitalo nas wysoka temperatura - wreszcie dziewczyny mogly zdjac kurtki puchowe! Wspomnianym juz colectivo dojechalismy prawie na rynek glowny Santiago, gdzie priorytety musza byc -zabijamy glod empanada w Emporio Zunino - pierwszy raz probujemy tego farszu: “pino”, czyli gotowanej/podsmazonej cebuli z szarpanym miesem i przyprawami - miejscowi rzeczywiscie nie bez powodu oblegaja to miejsce w porze lunchu.
Nie moze tez obyc sie bez kawy i piwa na rynku, dzieki czemu korzystamy z wifi kontaktujac sie z Asia (Polka, ktora zakochala sie w Chile i postanowila sie tutaj przeprowadzic po studiach - na szczescie znalazla troche czasu podczas “papierkowo-wizowej” wizyty w Krakowie, zeby sie tym podzielic wrazeniami na slajdowisku i nas “zarazic” swoja pozytywna energia), u ktorej mielismy spedzic najblizsze dni, az do przylotu Marka i Moni (przyp. brat Marty z narzeczona😉).
Za goscinnosc Asi i Carlosa (partner Asi), postanawiamy sie odwdzieczyc sniadaniem (specjalnosc Ewy czyli tosty z jajkami po benedyktynsku:)) i obiadem (spaghetti carbonara), ale Carlos tez “chwali” sie nam umiejetnosciami kulinarnymi robiac, w skrocie, chilijska fasolke po bretonsku:).
Zeby nie tylko o jedzeniu, to bylo tez troche zwiedzania, ktore w wiekszosci opieralo sie na standardowym przewodnikach. Stad podzielimy sie innymi spostrzezeniami 😉:
- Biedni/bezdomni zyja niczym nieskrepowani w lokalnych parkach/skwerach, majac tam rozlozone namioty, co nikogo w Santiago nie dziwi i nikt na to nie reaguje
- Otwarci i radosni chilijczycy nie czuja sie skrepowani w miejscach publicznych
- Handel obnosony jest tu sprawa normalna - od biegania miedzy samochodami, przez przejscia dla pieszych, po parki. A handluje sie prawie wszystkim np. kwiatki druciane, chipsy domowej roboty, chusteczki, skarpetki, ciastka, batony. Co wazne, nie sa przy tym natarczywi.
- Parki to miejsce wszelakiego rodzaju spotkan i aktywnosci jak chociazby taniec, spiewanie, zonglerka i wylegaja tam tlumy. Nie musi to byc przy tym park z praedziwego zdarzenia, a wystarczy kawalek zieleni miedzy jezdniami:)
- Zbiorka datkow/pieniedzy na ulicy moze odbywac sie nawet przy uzyciu terminala platniczego - w naszym przypadku jeden mezczyzna chodzac od ogrodka piwnego do ogrodka, zbieral na bezdomne psy
- W wiekszosci przypadkow, jak zaparkujesz samochod to moze liczyc, ze wszechobecni parkingowi jednoczesnie go umyja, przez co na ulicy slychac charakterystyczne “strzelanie” scierka przy strzepywaniu wody :)
- W okolicy rynku glownego autobusowa kontrola biletowa jest prowadzona na przystanku - kazdy pasazer musi skasowac bilet wchodzac na przystnake i pilnuje tego czasem az 4 “kanarow”
- Wieczorem skrzyzowania wielu ulic zajmowane sa przez smazacych empanady w odpowiednio przerobionym, stalowym wozku sklepowym na kolkach :)
- Co cenniejsze czekolady (ok. 25zl) w jednym ze sklepow znalezlismy zamkniete w antykradziezowe opakowania (takie jak maja plyty cd u nas)
- Istnieje tutaj ulica (nieopodal rynku) wypelniona zakladami optycznymi w takim stezeniu, ze przed niemal kazdym jest osoba zachecajaca do wejscia (jak przed restauracja)
- Jezdza tutaj autobusy OK :)
- Na zielonym swiatle dla pieszych, ludek tutaj biega, informujac o mozliwosci przekroczenia jezdni
Po drodze tych obserwacji, jeden wieczor spedzilismy na festiwalu wina Vendimia, a pozniej, idac za ciosem, razem z Asia i Carlosem celebrowalismy urodziny Magdy, znajomej Asi, w mieszkaniu w bloku na ostatnim, 22 pietrze. Tak jak i w Polsce, tak tutaj grill (w Chile to asado) jest nieodzownym elementem podczas takich spotkan, tyle ze w mieszkaniu nie bylo balkonu. Nikomu to nie przeszkadzalo :) duzy, elektryczny grill stal przy otwartym oknie:) a w polowie impreza przeniosla sie do sasiadow, pietro nizej:)
Odwiedzilismy tez Muzeum PreKolumbijskie, uczac sie historii Ameryki Lacinskiej troche oczami lokalnych ludow (Mapuche, Inka, Aztek) jak chociazby drewniane statuy przy grobach Mapuche mowiace o statusie umarlego, o kukurydzianym piwie Chicha, ceramicznych popisach ludow, o powstaniu Ziemi wg Mapuche (Cai Cai, wladca morz i Tren Tren, wladca ziemi).
Nie omieszkalismy tez sprobowac jedzenia na lokalnym bazarze La Vega, jednym z najwiekszych w Santiago (bardzo tanio i prawie smacznie:)) oraz na stolowce nieopodal mieszkania (gotowane przez chilijskie babcie), gdzie jedli nawet pracownicy pod krawatami z okolicznych biur.
Az wreszcie przyjechali Oni, Narzeczeni! Nie chcieli miec niespodzianki na lotnisku (mimo ze mielismy powitalne empanady) i wykradli sie z lotniska niezauwazalnie dla nas, wiec za kare czekali w lobby bloku 2h, az my wrocimy z portu lotniczego:) ale za to pozniej, jak to na Polakow przystalo, przywitalismy sie godnie. Z zaslyszanych relacji, wiedzielismy ze nieopodal serwuja Terremoto (czyli trzesienie ziemi). Jak wypija sie dwa (drugi nazywa sie Replica), to ciezko wstac. Sprawdzilismy! Nie dotyczy Polakow!:) Moze dlatego ze po drodze przepijalismy piwem?:)
Teraz juz w piatke odkrywalismy Santiago dalej. I wreszcie zobaczylismy te gory, ktore widnieja na pocztowkach ze stolicy Chile, wdrapujac sie na wzgorze Santa Santa Lucia, a pozniej na San Cristobal (200m nad miastem). Smog wiekszy niz w Krakowie, ale co ciekawe tylko go widac, a w ogole nie czuc - taki maly dysonans.
Po Santiago, zanim udalismy sie wszyscy, super autobusami (naprawde sa wygodne - siedzenia rozkladaja sie prawie do lezenia, jest dodatkowy podnozek, sa tylko trzy szerokie fotele w rzedzie) przez Andy do Mendozy (Argentyna), postanowilismy jeszcze odwiedzic Valparaiso i Isla Negra (miasteczko, w ktorym slynny chilijski pisarz, noblista Pablo Neruda, mial jeden ze swych domkow). Pierwsze, bedace czescia drugiej najwiekszej konurbacji Chile, zaoferowalo nam dwa wspomnienia - murale/grafitti oraz zapach moczu snujacy brudnymi sie ulicami. Mimo, ze w 2003 roku zabytkowe dzielnice miasta Valparaíso zostały wpisane na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO i rzeczywiscie gdzieniegdzie sa tego warte, a pocztowki z tych stromych wzgorz z kolorowymi domkami prezentuja sie wysmienicie, to nas kompletnie nie przekonalo do siebie - moze nie jestesmy wystarczajaco hippi:)?
Drugie, duzo mniejsze, wrecz mini wies, wykorzystujace “magnes” noblisty, bylo urocze. Wysmienity obiad w restauracji na tarasie przy plazy tylko dodal smaku naszemu zachwytowi, i nawet wietrzna pogoda nie popsula nam humorow. No i poznalem super rosline nad brzegiem Pacyfiku, Cachayuyo - wyglada jak zolta glowa z czarnymi wlosami, a jej przyssawki sa na tyle silne, ze sa w stanie wytrzymac sile 1100km/h (https://www.inaturalist.org/taxa/197107-Durvillaea-antarctica) - niestety nie udalo nam sie jej sprobowac w lokalnej kuchni.
Oprocz zdjec maly zlepek hollywoodzki:)
https://youtu.be/5ipShZFK8Ak
W nastepnym odcinku wracamy do Argentyny - Mendoza i Cordoba.
Valparaiso & Isla Negra!!!
コメント