Trekking Jelenia czyli Huemul Circuit
- lasongrzegorz
- 26 mar 2019
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 16 paź 2019

Haczyk zarzucil pewien Amerykanin jeszcze w Ushuai :) nie bylo sie wiec co zastanawiac, jako ze slynny Torres del Paine i mocno turystyczny, i tloczny, i platny:)
Plecaki spakowane (liofilizaty odliczone na 5 dni - na wszelki wypadek), uprzeze i lonze wypozyczone, mapa papierowa jest, pogoda sprawdzona (mamy okienko), wiec ruszamy o 9 rano do budki straznikow zarejestrowac sie :) - jezeli nie oddamy karteczki po 6 dniach, zaczna nas szukac:)
Na poczatek lagodnie, troche pod gorke, troche w dol, plecaki jeszcze nie waza tyle ile waza, bo wypoczeci jestemy. Po drodze mijamy ostrzezenie o dzikich krowach, podziwiamy FitzRoy’a w chmurce, olbrzymia lagune Viedma, spogladamy na przelecz Paso Viento, ktora jest punktem kulminacyjnym drugiego dnia, przechodzimy przez rzeczki, laski, podmokle laki, a przy tym wszystkim towarzyszy nam wiatr. Ma niby slabnac ale jakos wieje prawie tak jak poprzedniej nocy (wtedy cieszylismy sie ze spalismy w naszym domku😎). A my docieramy do pierwszego, “drewnianego” kempingu! Nie bylo trudno - 18km i 5h, a ze wyszlismy wczesnie to mamy komfort wyboru “zagrody” - okazuje sie to dosc istotne, bo w drodze minelismy goscia z obandazowana glowa, na ktorego namiot noc wczesniej spadla galaz:/
Rozbijamy sie, gotujemy te “mleczna” wode z rzeki lodowcej (w Polsce pomyslelibysmy, ze to scieki:)), a tu wieje jak wialo. Przychodza kolejni nasi towarzysze na te 4 dni a tu ciagle wieje:) miny mamy nie tegie bo nauczeni noclegiem przy Lagunie Del Caminante (Ushuaia), wiatr nie zapowiada spokojnej i cieplej nocy w naszych namiotach, mimo ze teraz bedziemy oslonieci parawanem drzewnym. Dodatkowe umocnienia (oblozenie patykami samego juz namiotu) na noc i do spiwora we wszystkim, co mamy :) (termobielizna, spodnie, bluza, kurtka puchowa, podwojne skarpety - a trzeba bylo zamiast tego zabrac tylko spiwor z komfortem -5st) a tu ciagle wieje! Niespokojna noc a rano dalej troche zawiewa - nie ma - idziemy na przelecz Paso del Viento (12km) i najwyzej stamtad zawrocimy. Na pierwszy ogien tzw. zipline, czyli w uprzezy przypieci karabinkiem przejezdzsmy po metlowej linie, zeby przekroczyc rzeke (nadrabiajac troche drogi mozna bylo przejsc przez odcinek z lodowata woda po kolana, ale skoro mamy ta obowiazkowa uprzaz...). Poszlo gladko, a teraz juz tylko pod gorke, mozolnie krok za krokiem, ogladajac kolejne kamyki pod stopami.
Co chwila jednak postoj i wtedy fota - tu lodowiec, tam laguna - oczy nie moga sie nacieszyc a nogi nie chca isc dalej:) na szczescie wiatr tez slabnie i prognoza sie sprawdza! Po drodze przechodzimy po czole lodowca (tak prowadzi szlak), a po 5ciu potliwych godzinach stajemy na przeleczy, gdzie oczy nie sa w stanie siegnac horyzontu. Biel chmur zlewa sie a z biela sniegu, a blizej nas ktos zaoral cale pole lodowcowe. Szczeki opadly a migawki aparatow nie wyrabialy. Teraz wiemy, po co tu przyszlismy - widok ten bedzie nam towarzyszyl przez nastepne 24h az do polowy dnia trzeciego i Przeleczy Jelenia (Paso Huemul).
Dwie godziny pozniej, jestesmy w naszym “kamiennym” kempingu. Tym razem dochodzimy raczej na koncu tej okolo 30os grupy, ktora, jak sie okazalo, podrozowala ze soba przez 4 dni wymijajac sie naprzemiennie (troche jak w wyscigu nietrzymajacych moczu Monthy Pythona!😂, bo jedni teraz fotke, inni lunch, kolejni odpoczynek,...).
Namioty stoja, piekny zachod slonca nas zegna, wiatru nie ma - oj bedziemy spali. Do spiwora z kurami, troche lektury i ktos zgasil swiatlo!😉
Jest 8 rano! Co bardziej ambitni juz wyruszaja na szlak a my swoim tempem:) najlepiej wychodzi nam wymarsz o 10:18 bo jeszcze owsianke z mlekiem, kawke, namiot dokladnie zlozyc, umyc zeby,... :)
Wychodzimy - i bynajmniej nie ostatni :)
Ewa przestudiowala mape, wiec najpierw lagodnie, pozniej trawersem z duza ekspozycja, zeby po 3h wejsc na przelecz Huemul, gdzie pozegnamy sie z lodowcem Viedma, po czym staniemy przed ostrym zejsciem czyli 1.8km o przewyzszeniu 600m co zajmuje nam ponad 2h :) plecaki ciut lzejsze niz dzien wczesniej ale ciagle swoje waza a grawitacja nie odpuszcza! ale karma nam wszystko wynagradza pogoda - piekna, sloneczna i najwazniejsze bezwietrzna pogoda z ciagle oszalamiajacymi widokami - tym razem kry plywajace po zatoce! Cudo!
Wiec najtrudniejszy fragment juz za nami i zmierzamy na kemping, wlasnie w poblize tych kier!!!
Myju-myju, papu, pogawedka o morderczo-stromym zejsciu i spiwor wita.
A rano, coz to byl za poranek:) Ewa nas rozgrzala do czerwonosci!:) polecamy te trenerke!:) morsowanie z krami - niczym nieskrepowana, kilka pajacykow i juz siedzi na krze a my z Marta chuchamy w dlonie!:)
Rozgrzani, pojedzeni i spakowani ruszamy - kolejne 18km przed nami. Raczej plaska trasa, po drodze dziekie krowy, konie, a my bez wody kroczymy i tylko szukamy jakiegos strumyczku. Po 3h w prazacym sloncu, wskoczylismy do niego cali, pijac lyk za lykiem:)
Na koniec jeszcze, juz nie strumyk a rzeka i kolejne uzycie uprzezy zeby przedostac sie na drugi brzeg.:)
A pozniej juz tylko 4km i w koncu po 4 dniach sie wykapiemy! I wypijemy piwo! I zjemy steka! I oczywiscie oddamy straznikom papierek, ze dotarlismy!😁💪
W filmowym skrocie wygladalo to tak: https://youtu.be/dpmlonKfnuU
Opmerkingen